poniedziałek, 6 grudnia 2010

Aleksandra Tyl : "Miłość wyczytana z nut"

 Eliza to młoda, bo zaledwie dwudziestoośmioletnia, kobieta mająca stałą pracę, mieszkająca wraz z rodzicami, prowadząca spokojne i ustabilizowane życie. Jest jednak bardzo spragniona miłości, brak jej namiętności (o proszę, jak mi się ładnie zrymowało), tego blasku w oczach zakochanego mężczyzny. Z dnia na dzień na jej drodze pojawia się nie jeden, ale aż dwóch osobników płci przeciwnej, którzy starają się o jej względy. 
   Z jednej strony Adam - praktyczny, przebojowy i przedsiębiorczy lekarz, podziwiany przez swoje małoletnie stażystki. Z drugiej - Bruno, zwany przez bohaterkę Jankiem Muzykantem, przez swoje zamiłowanie do skrzypiec. Jest typowym romantykiem, czułym i troskliwym, aczkolwiek według Elizy nieodpowiedzialnym i nie myślącym o przyszłości. 
  Którego z mężczyzn wybierze Eliza, która dodatkowo zachodzi w ciążę? Który z nich okaże się być lepszym partnerem? I, przede wszystkim - czy rodzina bez miłości to aby na pewno ... rodzina? 
  
   Przyznaję bez bicia : podchodziłam do tej książki bardzo nieufnie. Dlaczego? Otóż nigdy nie przepadałam za literaturą kobiecą, w dodatku polską. Uważałam, iż to nie jest rodzaj godny uwagi i poświęcenia czasu. I wiem - myliłam się. I to bardzo. Nie tylko mój dystans do "Miłości wyczytanej z nut" był całkowicie niesłuszny, ale również antyzapęd do całego gatunku. 
   Powieść Aleksandry Tyl jest bardzo dobrze napisana, czyta się leciutko, szybko i przyjemnie. Fabuła może nie do końca zaskakuje, ale czego można się spodziewać? To nie mrożący krew w żyłach horror, ale miła, relaksująca i wzruszająca książka o miłości. Jak się zapowiadało - takie było. Porusza istotny w naszym życiu temat, mianowicie podejmowanie trudnych decyzji. Takich Elizek jest mnóstwo, niezdecydowanych, pragnących szczęścia, ale niewiedzących jak to szczęście osiągnąć. 
   Historia głównej bohaterki bardzo mnie pochłonęła - na tyle, aby z wypiekami na twarzy zastanawiać się, co będzie dalej. I nawet teraz, po skończeniu tej porywającej książki, rozważam : co ja bym zrobiła na miejscu Elizy? Kogo bym wybrała? W moim przypadku wybór nie byłby trudny - oczywiście, że skrzypka. Już sobie wyobrażam wspólne pobrzdąkiwania (sama uczę się grać na tym pięknym instrumencie).
   Warto zapoznać się z "Miłością wyczytaną z nut", choćby dlatego, iż to bardzo przyjemna odskocznia od dnia codziennego, od własnych problemów. Polecam.

0 komentarze:

Prześlij komentarz