sobota, 28 września 2013

Simonetta Agnello Hornby: ,,Zawierucha"


Wydawnictwo: Muza 2011
Liczba stron: 512 
Język oryginału: włoski 
Tytuł oryginału: 'Vento Scomposo' 
Przekład: Karolina Stańczyk 

Simonetta Agnello Hornby to włoska pisarka, która od lat 70' mieszka w Londynie. Jest adwokatem specjalizującym się w sprawach nieletnich. Dotychczas w Polsce wydano jej cztery powieści - ,,Zawierucha", ,,Nikomu ani słowa", ,,Zbieraczka migdałów" oraz ,,Sycylijska markiza". 
Jenny i Mike Pitt to kochająca się, dobrze usytuowana angielska rodzina. Małżeństwo ma dwójkę dzieci - Lucy i Amy. Całe ich życie pozornie wydaje się być kolorowe. Pewnego dnia jedna z nauczycielek starszej córeczki Pittów zaczyna się niebywale interesować ich życiem prywatnym. Wdraża w to dyrektorkę szkoły, a nawet opiekę społeczną. Rozpoczyna to serię zdarzeń, których konsekwencje mogą być tragiczne dla rodziny Pittów. 
Pierwsze, co zachęciło mnie do sięgnięcia po akurat tę powieść z ogromu książek zalegających na moich regałach, to okładka. Bardzo przyciągająca, o neonowej, pomarańczowej barwie, minimalistyczna, bo tak naprawdę widzimy tu tylko tytuł, autora i zarys jakiejś osoby z walizką, a także jej jeszcze niezatarty ślad. Nie wiadomo, skąd idzie i dokąd się wybiera. Tak, to zdecydowanie mnie zaintrygowało. 
Gdy już zaczęłam czytać, spodziewałam się dosyć przyjemnej i łatwej lektury, nie sugerowałam się opisem z okładki. Początek rzeczywiście taki był, ale gdy autorka poruszyła temat molestowania seksualnego nieletniej, atmosfera się znacznie zagęściła i zaczęło być interesująco. 
Hornby bowiem opisała bardzo trudny i bolesny temat. Molestowanie seksualne. Molestowanie seksualne własnego dziecka. Jak to wygląda, jak to jest odbierane przez społeczeństwo? Każdy z nas doskonale o tym wie. Dla jednych jest to temat tabu, dla innych - iskra, która może rozpętać piekło dyskusji. 
Książka mimo wszystko nie należała do kategorii tych, które wymagają pełnej uwagi, skupienia, gdzie kilometrowe przypisy, notatki, wywody autora mogą posłużyć jako środek nasenny. To, co ją wyróżnia i czyni idealną lekturą dla każdego żółtodzioba, to lekki styl pisarki, a także zgrabnie opisana fabuła. Ponadto wplecione tu zostały wątki poboczne, które pozwalają odetchnąć. I przede wszystkim emocje - te, które dotyczą bezpośrednio osób wplątanych w sytuację, jak i obserwatorów.
,,Zawierucha" wywołuje całą masę refleksji. Czy rzeczywiście ta osoba byłaby skłonna do takich czynów? Jakie są jej zamiary? Co się dzieje? Co będzie najlepsze dla potencjalnych ofiar molestowania? I najważniejsze - jak ja bym się zachowała? 
Utwór nie pozwala nawet na chwilę odłożyć lektury na później. Akcja momentami zwalnia, by za chwilę nieoczekiwanie nabrać tempa. To wszystko sprawia, że książka wciąga i nie puszcza nawet na sekundę. Z jednej strony z utęsknieniem czekamy na zakończenie, aby dowiedzieć się, jak to się rozwiąże, a także oderwać się od tego dramatu, a z drugiej strony - nie chcemy się opuszczać tej na pozór spokojnej Anglii. 
Dla mnie ta powieść była przede wszystkim powodem do refleksji, do bliższego przyjrzenia się, jak sprawa molestowań się przedstawia. Otwiera oczy tym, którzy myślą, iż jest to kwestia, która nas nie dotyczy, która jest gdzieś daleko. 

poniedziałek, 23 września 2013

Mari Jungstedt: ,,Niewypowiedziany"


 Wydawnictwo: Bellona 2010
 Liczba stron: 368
 Język oryginału: szwedzki
 Tytuł oryginału: 'I denna stilla natt'
 Przekład: Magdalena Landowska
 2 tom cyklu o inspektorze Andersie Knutasie

Sięgając po ,,Niewypowiedzianego", liczyłam przede wszystkim na wciągającą powieść kryminalną z romansem w tle, niewymagającą zbytniego myślenia. Chciałam do reszty pokonać zastój czytelniczy, który mnie dopadł na początku tego roku i trzymał w swoich szponach zdecydowanie za długo. Wiedziałam, czego się mogę spodziewać, ponieważ w czerwcu rok temu miałam okazję przeczytać pierwszą część serii o inspektorze Knutasie - ,,Niewidzialnego". Utwór ten nie wyróżniał się niczym specjalnym spośród całej palety różnorakich kryminałów skandynawskich, natomiast czytało się go na tyle dobrze, że zdecydowałam sięgnąć po kolejny tom. 
Tym razem na wyspie Gotlandia zostaje zamordowany miejscowy alkoholik, fotograf. Początkowo dla prasy morderstwo nie wyróżnia się niczym szczególnym - dużo się już słyszało o bójkach pod wpływem alkoholu. Policja jednak zastaje zmarłego zatopionego we własnej krwi, z roztrzaskaną czaszką, i uważa, iż zbrodnia ta jest inna od reszty. Zaczyna dochodzenie, żmudne i mozolne. Dowodzi nim Anders Knutas z pomocą Karin Jacobsson, z którymi autorka zapoznała nas w poprzedniej części serii. 
Emma i Johan nadal przechodzą przez trudny okres. Mężatka i matka dwójki dzieci nie potrafi zdecydować między kochankiem  a rodziną. Zakochanych czeka wiele nieprzyjemności. Czasami nawet żałują, że w ogóle los złączył ich ze sobą... 
 Poznajemy również kolejną osobę, która w całym utworze będzie odgrywać istotną rolę, chociaż początkowo niepozorną. Czternastoletnia Fanny to ciemnoskóra dziewczynka, która ma bardzo trudne, mimo młodego wieku, życie. Jej mama to alkoholiczka, która nie dba ani o dom, ani o siebie, ani o córkę. Fanny czuje się wyalienowana, nie ma tak naprawdę nikogo, z kim mogłaby porozmawiać. Jedyną jej przyjemnością są konie - dziecko przebywa w pobliskiej stajni tak często, jak może. 
Książka ,,Niewypowiedzialny" nie zaskoczyła mnie niczym szczególnym. Mamy tu tych samych bohaterów, co w ,,Niewidzialnym", zatem nowości żadnych nie było. Moje zdanie na ich temat się nie zmieniło - nadal darzę sympatią zarówno Knutasa, jak i Karin Jacobsson. 
Powieść czytało mi się bardzo dobrze, lekko, szybko i sprawnie. Wciągnęła mnie, ale to zdarza się u mnie bardzo często podczas czytania kryminałów i thrillerów. Autorka starała się zaskoczyć czytelnika, mnie jednak nie zdziwiło zakończenie. Mimo wszystko uważam, że warto skusić się po kolejny tom przygód gotlandzkiej policji. Warto pamiętać o kolejności - jeżeli zaczniemy poznawać serię o Knutasie od właśnie tej części, możemy być niezorientowani szczególnie w wątku przedstawiającym sprawy Emmy i Johana. Polecam więc zacząć od ,,Niewidzialnego". 

Dzisiejsze zdobycze książkowe

Witam!
Już jakiś czas temu porzuciłam chwalenie się stosikami, zdobyczami książkowymi z danego okresu czasowego. Dziś po odwiedzinach kuriera od wydawnictwa Czarna Owca (dzięki!) oraz po wizycie w bibliotece (pamiętacie, jakie perełki znajdowałam za aż złotówkę?;) poczułam chęć pokazania, co zdobyłam. Wiele książek kupiłam w ciemno, więc jeśli ktoś coś zna - zachęcam do podzielenia się wrażeniami :) 

piątek, 13 września 2013

,,Dziewiąte wrota", reż. Roman Polański


 Premiera: 4 luty 2000
 Reżyseria: Roman Polański
 Scenariusz: Roman Polański, John Brownjohn, Enrique Urbizu
 Produkcja: Francja, Hiszpania, USA


 Kiedy zapoznałam się z opisem filmu ,,Dziewiąte wrota", poczułam się zaintrygowana. I nie, nie chodzi o Johnnego Deepa, on na mnie nie robi absolutnie żadnego wrażenia. Rzecz w tym, że to film o książkach, o bibliofilu, a przy okazji poruszający tematy satanistyczne... Czemu nie. Włączyłam. 
Dean Corso (Johnny Deep) to bibliofil. Jego konikiem jest odnajdywanie bezcennych starodruków. Jeden z bogatych kolekcjonerów literatury, Boris Balkan (Frank Langella) zleca mu odszukanie dwóch, jedynych poza jego własnym, egzemplarzy księgi ,,Dziewięć Wrót Królestwa Cieni". Autor dzieła został spalony na stosie za przypuszczalne kontakty z szatanem. 
Corso wyrusza w podróż na poszukiwania tajemniczych ksiąg. Nie spodziewa się, jak niebezpieczny może się okazać ów wojaż, ani jakie będą jego konsekwencje. Napotka na swojej drodze ludzi-zagadki. 

Roman Polański po raz kolejny udowodnił, że kunszt i klasa towarzysząca filmom, które wyreżyserował, może porwać, zaskoczyć oraz zachwycić. Powraca do tematyki poruszanej już wcześniej w jego ekranizacji ,,Dziecko Rosemary", gdzie tytułowa bohaterka urodziła dziecko diabła. Tym razem wspomniany szatan nie objawia się jako niewinny noworodek, ale jako istota wszechobecna, która może być autorem tajemniczej księgi. Muszę jednak przyznać, iż motyw występujący w ,,Dziecku Rosemary" w 1967 roku wypadł znacznie lepiej, niż w dużo nowszych ,,Dziewiątych wrotach". Porównując oba zakończenia, ,,Dziewiąte wrota" wypadają bardzo słabo, podczas gdy ,,Dziecko Rosemary" trzymało w napięciu do samego końca. 
Mimo wszystko cały film - jego niepowtarzalny klimat i wzrastające napięcie, przysłoniły słabe i kiczowate zakończenie. I przyznaję bez bicia - bałam się! A to już nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę fakt, że naprawdę mało jest utworów, zarówno tych filmowych jak i literackich, które mogłyby wywołać u mnie strach. 
Powracając jeszcze do klimatu, o którym wspomniałam słowo - zrobił na mnie niesamowite wrażenie, ponieważ cały czas można było odczuć tę zagadkowość, tajemniczość, a także, co ciekawe, zapach starych książek! Właśnie tak, oglądając ,,Dziewiąte wrota", gdzie pokazane były przepiękne zbiory zakurzonych ksiąg, wyobrażałam sobie, że to JA ich dotykam, czuję w dłoniach zżółciały, szeleszczący papier, JA je wącham i do moich nozdrzy dociera zapach kurzu, kartek i starości, JA przechadzam się między regałami wypełnionymi perłami literackimi. 
Film ,,Dziewiąte wrota" zrobił na mnie niemałe wrażenie. Pomijając naprawdę kiepskie zakończenie, które mnie rozczarowało, uważam ten czas za dobrze zagospodarowany. Polański po raz kolejny się popisał. Polecam. 

wtorek, 10 września 2013

Michael Robotham: ,,Groza''


Wydawnictwo: Świat Książki 2013 
Język oryginału: angielski 
Tytuł oryginału: 'Shatter' 
Przekład: Anna Zielińska 
Liczba stron: 464 


 Jak wiele jesteś w stanie poświęcić, aby uratować swoich bliskich? Jak zareagowałbyś na wieść, że są oni w ogromnym niebezpieczeństwie i TYLKO Ty możesz ich ocalić? I przede wszystkim - jakim kosztem? 

Michael Robotham to australijski autor powieści kryminalnych, takich jak ,,Nocny prom", ,,Uprowadzona" czy ,,Podejrzany". Za swoje dzieła zdobył kilka nagród, między innymi Ned Kelly Awards - trzykrotnie, w tym właśnie za jego utwór ,,Groza". Obecnie Robotham prowadzi spokojny żywot w Londynie. 
Naga kobieta w czerwonych szpilkach zaraz spadnie z mostu. W ręku trzyma komórkę. Czy jest typem samobójcy? Wszystko na to wskazuje, a ta, balansująca po poręczy konstrukcji, nie jest nawet w stanie rozmawiać z psychologami namawiającymi ją do zaprzestania swoich działań.  Samobójstwo... ale dlaczego? Problemy rodzinne, praca, pieniądze, depresja? Zaraz zaraz... a może to wcale nie tak? 
Joseph O'Loughlin to psycholog kliniczny, który wykłada na Uniwersytecie w Bath. Cierpi na chorobę Parkinsona. Pewnego dnia policja wzywa go do pomocy w roli doświadczonego negocjatora dla kobiety, która prawdopodobnie za chwilę popełni samobójstwo, skacząc z mostu. Joseph w życiu by się nie spodziewał, iż to dopiero początek niebezpiecznej gry z psychopatą, który ułożył w głowie swój idealny plan. 

Michael Robotham napisał książkę bardzo dobrą - ciekawie uknuta intryga, bohaterowie, którzy nie są wyidealizowani, a mają swoje wady i zalety (co bardzo w literaturze lubię), akcja, która raz pędzi jak szalona, by po chwili zwolnić i wlec się niczym żółw. Te czynniki bardzo pozytywnie wpłynęły na mój odbiór utworu - gdy ciśnienie się podnosiło, autor sprawiał, że nagle, ni stąd, ni zowąd spadło, wywołując u mnie lekkie rozczarowanie, ale przede wszystkim niedosyt. A co powoduje niedosyt? Oczywiście dalszą lekturę!
Mimo iż autor to Australijczyk, a akcja dzieje się w Wielkiej Brytanii, to Michael Robotham ma dość amerykański styl pisania - co niekoniecznie jest przecież wadą, aczkolwiek spodziewałam się w tej kwestii większego popisu. Przez większą część książki miałam nieodparte wrażenie, iż literacko znajduję się w Ameryce, właśnie przez pióro pisarza. Z jednej strony to kiepsko, bo przez to trochę ,,zatarł się" klimat powieści, ale z drugiej - jak to u amerykańskich autorów bywa, lekturę czytało się bardzo sprawnie, lekko i szybko. 
W ,,Grozie" podobały mi się wyjaśnienia autora dotyczące zagadnień, na temat których nie grzeszę wiedzą - tłumaczył na przykład specyfikę ludzkiego umysłu i ciała. Nie dość, że podczas czytania można się odprężyć, to jeszcze dowiedzieć się czegoś ciekawego. 
Coby się nie rozpisywać za bardzo, podsumuję krótko - powieść mi się bardzo podobała, można się było przy niej zastanowić nad człowieczą psychiką, skłonnościami do irracjonalnych zachować spowodowanych emocjami. Polecam! 

niedziela, 8 września 2013

Karen Robards: ''Brutalna prawda"


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2010 
Język oryginału: angielski 
Tytuł oryginału: 'Shattered' 
Przekład: Magdalena Rychlik 
Liczba stron: 303


Karen Robards to autorka, z którą nigdy wcześniej nie miałam styczności. Napisała ponad trzydzieści powieści, takich jak ''Cienie dawnych lat", ,,Dziewczyna z plaży'' czy ,,Kusicielka". Z opisów wnioskuję, iż jest to literatura nie najwyższych lotów, dobra w ramach relaksu - podobnie jest z ''Brutalną prawdą", którą miałam okazję przeczytać kilka miesięcy temu i szczerze powiedziawszy przed napisaniem recenzji musiałam sobie przypomnieć treść, fabułę utworu. 
Lisa to młoda i urodziwa pracownica w biurze prokuratora okręgowego. Jej relacje z szefem są dosyć niekonwencjonalne, z powodu przeszłości. Pewnego dnia Lisa, w ramach ,,kary" porządkując stare akta, odkrywa informacje, które diametralnie zmienią jej życie - przed niemalże trzydziestu laty zaginęła czteroosobowa rodzina. Kobieta na zdjęciu wyglądała jak... Lisa i właśnie to ją najbardziej zaintrygowało. Z dnia na dzień sytuacja zaczyna przerastać dziewczynę - następujące po sobie ciągiem wydarzenia stają się coraz bardziej niebezpieczne... 
Lisa decyduje się powierzyć swoje tajemnice Scottowi, wyżej wspomnianemu pracodawcy. To zmienia ich relację, która stopniowo przerodzi się w... Możecie się domyślić ;) 

Do książki Robards podchodziłam jak do dobrego ciastka - dokładnie obejrzę, aż pocieknie mi ślinka, a następnie zjem i zapomnę o jego smaku. To dość dobry kryminał z interesującą, niekonwencjonalną intrygą, a jednocześnie prosty jak konstrukcja cepa romans. Autorka pisze w sposób lekki, sprawia, że strony ,,przewracają się'' bardzo szybko. 
Myślę jednak, że autorka utworu przesadziła z cukrem - bohaterowie byli wyidealizowani, bo bogaci, spełniający się zawodowo, przystojni, wykształceni... Takie nie jest prawdziwe życie, a ja lubię, kiedy książki odzwierciedlają rzeczywistość (no chyba, że sięgam po fantastykę). Mimo wszystko nie spodziewałam się niczego innego po romansie ze zgrabnie wplątaną w niego intrygą. 
Przechodząc do sedna, bo na rozgrzewkę lepiej się nie przegrzewać ;), książka ''Brutalna prawda" może stanowić dobrą rozrywkę na chłodny wieczór, ale nie spodziewajcie się kolejnego Mickiewicza. Prosty romans i kryminał, który pochłania się równie szybko, jak szybko się o nim zapomina, ale przecież takich powieści jest w dzisiejszych czasach jak grzybów po deszczu. 

Świeży start na jesień

Witam wszystkich!
Nie wiem, czy ktoś mnie jeszcze pamięta :) Jeśli tak, to jest mi bardzo miło. Jeśli nie - nie dziwię się, w końcu nie było mnie tu od marca. Wówczas mam nadzieję, że sobie mnie przypomnicie ;) 
Otóż miałam dość potężny i długi zastój zarówno jeśli chodzi o czytanie, jak i pisanie. Ponadto do czerwca miałam urwanie głowy związane ze sprawami prywatnymi, a potem w wakacje jakoś były inne zajęcia niż literatura i internet :) 
Co u Was? Do uczniów i nauczycieli - jak mija nowy rok szkolny? Co czytacie? Zaglądam na swoje ulubione blogi literackie od czasu do czasu, ale nie tak często, jak kiedyś, ale mam nadzieję, że to się zmieni i szybko nadrobię zaległości :) Mam do napisania recenzję książki ''Brutalna prawda", którą przeczytałam pod koniec maja. Poza tym teraz skupiam się na ''Lektorze" Schlinka i ''Zawieruszy" Hornby, a ponadto pozaczynałam (ale rzuciłam w kąt, pewnie dokończę, jak mnie najdzie ochota) - ''Sophie" Burta, ''Wywiad z wampirem" Rice oraz ''Córkę ladacznicy" Russo. Jeśli zaś chodzi o filmy i seriale, to tych pierwszych trochę obejrzałam (prawdopodobnie będą recenzje), natomiast co do seriali - wciągnęłam się z ukochanym w ''Prison break" (''Skazany na śmierć"), chociaż z sezonu na sezon coraz słabiej to wypada ;) 

Dziękuję za uwagę oraz wyczekujcie recenzji :) 
Pozdrawiam!