piątek, 29 listopada 2013

Mam co czytać!

Dobry wieczór wszystkim :) Dzisiejszy post będzie jednym z tych, w których się chwalę, czyli dzisiejsze, ekhm, zdobycze książkowe. Jestem bardzo zadowolona, ponieważ znajoma, która jest akurat w trakcie przeprowadzki, zrobiła selekcję swojej biblioteczki i stwierdziła, że część z nich jest jej niepotrzebna... a że wiadomym jest, iż my, mole książkowe, zawsze znajdziemy miejsce dla kilku bezdomnych egzemplarzy - zgłosiła się do mnie ;) 
Przedstawiam Wam stos książek, które przed chwilą przytargałam do domu - całe szczęście, że mieszkam w małym mieście, bo inaczej dotarłabym nieprzytomna - i tak wróciłam cała zgrzana i zdyszana ;) 

Część z tych utworów już kiedyś miałam przyjemność poznać, o innych tylko słyszałam. Ze wszystkich bardzo się cieszę :)
Dziś wreszcie piątek, a ja w ten weekend zamierzam troszkę poczytać. Aktualnie spędzam czas przy ,,Hałasie spadających rzeczy", ale ta książka nie robi na mnie dużego wrażenia - przyznam, iż momentami mnie po prostu nudzi. A Wy co dziś czytacie? :) 


wtorek, 26 listopada 2013

Andrzej Ziemiański: ,,Achaja, tom 2"


 Wydawnictwo: Fabryka Słów 2003
 Język oryginału: polski
 Liczba stron: 558
 Tom 2 cyklu o Achai 

O Andrzeju Ziemiańskim i o tym, że zdecydowanie zachęcił mnie do częstszego sięgania po fantastykę, wspominałam niedawno przy okazji recenzowania pierwszego tomu cyklu o Achai. Spotkałam się z wieloma niepochlebnymi opiniami na temat tych powieści, mnie się natomiast bardzo podobała część pierwsza - a przynajmniej na tyle, że z niecierpliwością pobiegłam do biblioteki wypożyczyć kolejną. Gabaryty, cóż, zadowalające, bo to wciąż ponad pół tysiąca stron przyjemności, chociaż w trzecim tomie, który już spokojnie spoczywa na półeczce ''do pilnego przeczytania", jest ich już zaledwie czterysta. Szkoda. 
Po tym, jak Achaja była księżniczką Troy, członkiem armii, niewolnicą, prostytutką i stała się szermierzem natchnionym, prawdopodobnie dziewiętnastoletnia już niewiasta (ona sama nie jest pewna, ile ma lat) zdecydowała się spocząć w małym królestwie Arkach. Przyciągnęła ją do tego miejsca wolność, której nie znalazłaby nigdzie indziej. Tu nawet chłopi w karczmach zaklinają królową, posłów i całą władzę. To wojowniczkę urzekło. 
Jednakże los nie pozwala dziewczynie spoczywać na laurach - po tak wielu próbach wytrwałości i siły, Achaję czekają kolejne wyzwania i trudne wyprawy. Bohaterka odkryje w sobie coś, o czym kiedykolwiek wcześniej nawet nie śniła. Pozna nowych ludzi, będzie miała okazję zmierzyć się z samym mistrzem. Jak to się skończy? 
W środkowym tomie Andrzeja Ziemiańskiego, bez dwóch zdań króluje tytułowa bohaterka - to na niej skupia się autor, inne postacie pozostawiając daleko w tyle. Czarownik Meredith (nie mam pojęcia, dlaczego, ale ciągle nazywam go Mordimerem) ukazał się zaledwie na początku powieści, a szubrawcy Sirius i Zaan niby nadal coś knują i kombinują, ale z dala od czytelniczych oczu, a przynajmniej do połowy utworu ich obecność jest zdawkowa. Ja nie miałam nic przeciwko tej zmianie, ponieważ wątki Achai są moim zdaniem najciekawsze i z najbardziej wartką akcją. 
Język pozostał ten sam - pełen wulgaryzmów (jak to w wojsku), prosty, zrozumiały. Ziemiański niestety wciąż ma skłonności do szowinistycznych opisów, jak to przez króciutką skórzaną spódniczkę, opinającą zgrabne pośladki kobiety, było wszystko widać, i inne takie. Osobiście nie razi mnie to na tyle, abym zaprzestała lektury, aczkolwiek zdecydowanie zniesmacza. 
W tomie drugim dzieje się bardzo dużo, ale i tak mniej niż w pierwszym. Widocznie autor miał mniej pomysłów albo zamierza zaskoczyć czytelników w finałowej powieści. Zobaczymy. 
Ja będę zachwalać, polecać, zachwycać się tą serią - bo bardzo ją lubię, wciąga mnie, relaksuje oraz ostatecznie zachęciła do fantastyki. Ciekawa jestem ekranizacji. Polecam gorąco!

poniedziałek, 25 listopada 2013

Sara Shepard: ,,Gra w kłamstwa"


 Wydawnictwo: Otwarte 2013
 Język oryginału: angielski
 Tytuł oryginału: 'The Lying Game'
 Przekład: Mariusz Gądek
 Liczba stron: 296
 Tom 1 serii ,,Gra w kłamstwa"


O Sarze Shepard mówić chyba nie trzeba. Prawdopodobnie każdy miłośnik książek - i nie tylko, bo również fani seriali - słyszał o tej autorce, która zasłynęła dzięki bestsellerowej serii Pretty Little Liars, na podstawie której powstała ekranizacja w formie serialu. O cyklu pisałam dwa razy, ponieważ zdążyłam już przeczytać trzy pierwsze tomy, natomiast nowych odcinków adaptacji wyczekuję ze zniecierpliwieniem. Już podczas lektury Pretty Little Liars spostrzegłam zadziwiający mnie fakt, iż serial zupełnie odbiega od oryginału. Tym razem jest to dla mnie jeszcze większa zagadka. 
Sutton Mercer ma wszystko. Jest piękna, popularna, ma wspaniałego chłopaka, oddane przyjaciółki, kochającą rodzinę, pieniądze - niczym w bajce. Ma także pasję - dokuczanie innym ludziom, którą nastolatka nazywa ,,Grą w kłamstwa". Zabawa ta, w której udział bierze Sutton i jej koleżanki, tylko wybrani, polega na robieniu psikusów niekoniecznie przypadkowym osobom. Numery te dla wykonujących są niezwykle zabawne, zaś dla pokrzywdzonych mogą skończyć się tragicznie. Pewnego dnia Sutton budzi się jako duch. Czy to możliwe, aby sama padła ofiarą swoich gierek?
Emma Becker jest istnym przeciwieństwem wyżej przedstawionej bohaterki. Dziewczyna odkąd pamięta, błąka się po rodzinach zastępczych. Jej marzeniem jest stabilizacja, poczucie bycia kochaną i potrzebną. Jej życie zmienia się diametralnie, gdy odkrywa, iż ma siostrę bliźniaczkę. Emma, nie mając nic do stracenia, a jednocześnie rozpaczliwie szukając więzi, wybiera się na spotkanie z Sutton. 
Na miejscu jednak okazuje się, że bliźniaczka nie żyje, a Emma ma ją udawać, bo inaczej skończy jak siostra. Musi przystosować się do nowych warunków, poznać bliskich Sutton, domyślać się, jak zachowałaby się ta, którą musi naśladować. Ponadto podejmuje próbę rozwikłania zagadki, jaką jest morderstwo. 
Sara Shepard tradycyjnie zaskakuje, intryguje i przede wszystkim nie pozwala nawet na chwilę oderwać się od napisanych utworów. Napięcie w ,,Grze w kłamstwa" stopniowo wzrasta, aby podnieść czytelnikowi ciśnienie w punkcie kulminacyjnym. Tutaj nie ma czasu na nudę! 
Mnie się książka podobała - przez weekend stanowiła dla mnie źródło rozrywki, relaksu, a także zagwarantowała możliwość oderwania się od rzeczywistości. Mimo wszystko po obejrzeniu wszystkich możliwych odcinków serialu 'The Lying Game' spodziewałam się jednak czegoś zupełnie innego. Ekranizacja jest tak różna od oryginału, że zastanawiałam się - czy reżyser rzeczywiście wzorował się na TEJ serii? Może zaszła jakaś pomyłka... 
Wydaje mi się, że historia z serialu bardziej mnie porwała. Tam było wszystko nie tylko bardziej realne, rzeczywiste, ale również ciekawsze. Zamierzam jednak sięgnąć po kolejny tom, których, według źródeł, ma być sześć. 

czwartek, 21 listopada 2013

,,Wyścig", reż. Ron Howard


  Premiera: 8 listopada 2013 (Polska)
  Produkcja: USA, Wielka Brytania, Niemcy
  Reżyseria: Ron Howard
  Scenariusz: Peter Morgan


Starcie dwóch przeciwności, niczym ogień i woda. Determinacja, niezależność, adrenalina, szybkość. Hałas odpalanego silnika. Ogromna siła wiatru, tym większa, im większa prędkość. Moment ekscytacji, gdy w tylnych lusterkach widać swoich przeciwników. I niewyobrażalne pragnienie zwycięstwa. 
Nikki Lauda i James Hunt to dwie zupełnie inne osobowości. Nikki, spokojny, opanowany, pracowity, zawsze pewien swojej nieomylności. James - playboy, który nie ma nic do stracenia, luzak, zawsze wymiotujący przed wyścigiem. Dzieli ich wszystko. Łączy tylko jedno -  pragnienie zwycięstwa. 
Nawet stosunek do żony jest absolutnie odmienny u obu charakterów - Nikki kocha i szanuje drugą połówkę, James swoją poniewiera i ignoruje. 
Tych dwóch bohaterów słynie z niekończącej się rywalizacji o tytuł mistrza świata w Formule 1. Jest rok 1976, Lauda broni tytułu - czy mu się uda? To się okaże po wyścigu w Japonii, wówczas niebezpiecznie deszczowej. 
Ron Howard, jako reżyser, oraz Peter Morgan w roli scenarzysty, doskonale się spisali. Jeżeli chodzi o jego techniczną stronę, to uważam, iż należą się owacje na stojąco. Aktorzy zostali dobrze dobrani, sceny wyścigów są rewelacyjnie zmontowane, dobre ujęcia, realizm. Natomiast kwestia przekazu i psychologii filmu wywołała u mnie lekką dezorientację. Otóż spodziewałam się utworu typowo sportowego - pędzące bolidy, okrzyki dziennikarzy i kibiców. Wszystko to otrzymałam, a ponadto autorzy zaserwowali inną jazdę - jazdę na emocjach. 
Ekranizacja ma pod tym względem wiele walorów. Pozwala nam wraz z bohaterami przeżywać różne przygody, daje chociaż maleńką namiastkę tego, jakie to uczucie jechać bolidem z 500 końmi mechanicznymi. Wyścig to, wydawałoby się niekończąca, droga upadków i wzlotów, opowieść o priorytetach, o poświęceniu, odwadze, rywalizacji. Film daje do myślenia, wzrusza, rozbawia, szokuje. Mnie bardzo często przechodziły dreszcze w niektórych momentach. I mimo iż początkowo nie byłam zainteresowana tym dziełem filmowym, to w kluczowych  scenach nie mogłam się oderwać. 
Wyścig ma niewątpliwą zaletę - bardzo wartką akcję. Ciągłe jej zwroty sprawiają, że oglądający jeszcze bardziej się ekscytuje. Tutaj nie można się nudzić! Czas i wydarzenia pędzą niemalże tak szybko, jak bolidy na torach wyścigowych. 


Uważam, że warto wydać kilkanaście złotych na obejrzenie tego filmu. Według mnie spełnia on wszystkie wymagania dobrej ekranizacji - jest pełen zwrotów akcji, nie nudzi, wciąga, wzrusza, zadziwia. Oczywiście można poczekać, aż stanie się on dostępny w internecie, ale gwarantuję - to nie to samo, co w kinie. 

piątek, 15 listopada 2013

,,Rodzina Addamsów", reż. Barry Sonnenfeld


 Premiera: 22 listopada 1991
 Reżyseria: Barry Sonnenfeld
 Scenariusz: Caroline Thompson, Larry Wilson, Charles Addams, David Levy
 Produkcja: USA

  O ekscentrycznej rodzinie dziwaków, która mieszka w ogromnym, tajemniczym domu, słyszał chyba każdy. Na podstawie komiksów Charlsa Samuela Addamsa powstało bardzo dużo ekranizacji - trzy części filmu, a także cztery seriale, z czego dwa animowane. Ja dopiero kilka dni temu zainteresowałam się filmem i postanowiłam go obejrzeć. 
Pod nazwiskiem Addams kryje się głowa rodziny, Gomez, Hiszpan, z uwodzicielskim wąsikiem, optymista i romantyk. Jego żona, Morticia, gotka odziana zawsze w czarną suknię, podnieca się na myśl o bólu. Para ma dwójkę dzieci - Wendesday, sadystka, która uwielbia znęcać się nad swoim bratem - Pugsleyem, uroczym grubaskiem, dzielnie znoszącym zabawy siostry. Lokaj Lurch to przypominający Frankensteina olbrzym, wiernie towarzyszący rodzinie. Kolejnym członkiem pokręconej familii jest Rączka - odcięta [?] dłoń, kolejny przyjaciel familii. Pewnego dnia w posiadłości pojawia się zaginiony dwadzieścia pięć lat wcześniej brat Gomeza, Fester. 
Dawno się tak nie uśmiałam przy filmie! Ta czarna komedia podbiła moje serce. Pokochałam bohaterów, a zwłaszcza Wendesday, która mimo młodego wieku jest zawsze poważna i z kamienną twarzą. Również wuj Fester, gruby łysol z komicznymi worami pod oczyma, wydał mi się bardzo uroczy. 
,,Rodzina Addamsów" to parodia horroru - jest raczej zabawna, niż straszna. Znajduje się tu cała plaga śmiesznych, groteskowych scen, które u wielu mogą wywołać zmieszanie. Mnie się bardzo podobało - zaczęłam wczoraj oglądać drugą część, jednakże z powodu zmęczenia usnęłam w połowie. 

Ostatnio chyba nie mam weny do pisania. Podczas pisania miałam okropną pustkę w głowie! Za to z czytaniem u mnie bardzo dobrze, obecnie czytam drugą część fenomenalnej ,,Achai" i Ziemiański trzyma poziom. Wkrótce recenzja :) To tak ad rem

niedziela, 10 listopada 2013

Lena Oskarsson: ,,Czarne tango"


 Wydawnictwo: Czarna Owca 2013
 Język oryginału: szwedzki
 Tytuł oryginału: 'Svart tango'
 Przekład: Zygfryd Radzki
 Liczba stron: 328

Lena Oskarsson debiutowała powieścią wydaną w Polsce również przez wydawnictwo Czarna Owca - chodzi o ,,Plac dla dziewczynek". Jeszcze nie czytałam tej książki, natomiast, po rozpoczęciu lektury ,,Czarnego tanga", podreptałam do biblioteki właśnie po debiut autorki. Teraz mam dylemat, czy poświęcać mu czas, czy jednak nie... 
Jezioro Skiresjon, noc świętojańska. Rok wcześniej w tej małej miejscowości miało miejsce okrutne zabójstwo. Dziś grupa ludzi, w wielu przypadkach sobie obca, urządza maraton pod hasłem ,,Czarne tango". Podobno z nieznajomymi tańczy się najlepiej. Wśród uczestników znajdują się nie tylko mieszkańcy  miasteczka, ale także, poinformowana drogą wirtualną, znana blogerka Anne-Marie wraz z mężem i pięcioletnią córeczką. Ma nadzieję, iż ten wieczór ożywi jej małżeństwo i poprawi relację z rodziną. Dzieje się wprost przeciwnie - następnego ranka ich córkę znaleziono wrzuconą w mrowisko. Umarłą. 
Marianne Fogler, która nad jezioro Skiresjon przyjeżdża już drugiego lata, psycholożka, zaczyna prowadzić własne, amatorskie śledztwo. 
,,Czarne tango" nazwałabym raczej powieścią obyczajową z wątkiem kryminalnym, ponieważ więcej tu opisów życia głównej bohaterki, Marianne, oraz innych postaci, niż samego śledztwa oraz zbrodni. Psycholożka, Fogler, docieka szczegółów zbrodni na własną rękę i robi to zadziwiająco dobrze jak na amatorkę. Już to mi się nie spodobało. 
W powieści autorka umieściła kilka na początku nic nieznaczących retrospekcji. Pojawiają się rzadko, ale wskazują czytelnikowi trop. 
Jeżeli chodzi o moje wrażenia z lektury, to nie są one pozytywne. Mnie się nie podoba to, że raz bohater uprawia seks w noc świętojańską, a, zanim czytelnik się spostrzeże, już jest w szóstym miesiącu ciąży. Gdzie i kiedy zleciały te miesiące? Skoro już mowa o seksie, to Lena Oskarsson umieściła w ,,Czarnym tangu" mnóstwo scen erotycznych, które moim zdaniem nie były potrzebne. 
Główna bohaterka, Marianne Fogler, bardzo mnie irytowała. Była po prostu głupia, naiwna i nieodpowiedzialna. Skoro ma przeczucie, że dzieje się coś niepokojącego, to dlaczego nie wróci do Sztokholmu, gdzie jest dużo bezpieczniej dla przyszłej matki? Ponadto to dochodzenie na własną rękę, czego w kryminałach nie za bardzo lubię. Właściwie to po co dochodzić? Czy nie od tego jest policja? 
Książka momentami wprawiała mnie w obrzydzenie, jednakże nie uważam tego za minus. Dziecko w mrowisku. Łydka z tatuażem przedstawiającym 'cipki'. Zaćpana, śmierdząca alkoholem prostytutka. Paradoksalnie, to nie sceny opisujące, dajmy na to, ćwiartowanie zwłok, degustowały mnie najbardziej, ale właśnie wyobrażenie takiego tatuażu. 
Mimo kilku wad i całej sterty moich zażaleń muszę przyznać, iż ,,Czarne tango" ma jeden mocny plus - książkę czyta się błyskawicznie, pomaga oderwać się od otaczającej nas rzeczywistości. Napisana jest sprawnie, lekko i bez wielu zgrzytów. 
Uważam, że jest wiele lepszych powieści detektywistycznych od tej opisywanej. ,,Czarne tango" przypominało mi odrobinę ,,Księżniczkę z lodu" Lackberg, właśnie dzięki wielu opisom codziennego życia bohaterki. Jeżeli ktoś lubi tego typu utwory, polecam. Ja muszę się jeszcze zastanowić, czy nie szkoda mi czasu na, ponoć jeszcze słabszą, pozycję autorki - ,,Plac dla dziewczynek". 

poniedziałek, 4 listopada 2013

Andrzej Ziemiański: ,,Achaja. Tom 1"


Wydawnictwo: Fabryka Słów 2002
 Język oryginału: polski
 Liczba stron: 624
Pierwszy tom serii o Achai

Andrzej Ziemiański to polski autor powieści z zakresu fantastyki oraz science-fiction. Został wielokrotnie nagrodzony za swą twórczość, między innymi takimi nagrodami jak Sfinks* i Nautilus**. Poza trylogią ,,Achaja" oraz ,,Pomnik cesarzowej Achai", Ziemiański napisał również dużo opowiadań oraz powieści, na przykład ,,Toy wars" i ,,Za progiem grobu". 
Achaja to młoda księżniczka. Przez młodszą od siebie macochę oraz uknute przez nią intrygi, dziewczyna trafia najpierw do wojska, a następnie do niewoli. Bohaterka dopiero po odsunięciu z królewskiego dworu odkrywa, że wszystko, czego się w życiu nauczyła, jest tak naprawdę bezużyteczne, natomiast prawdziwą wiedzę i doświadczenie życiowe nabywa się w najmniej oczekiwanych momentach. 
Zaan ma już czterdzieści lat na karku i poczucie, że sens jego istnienia na tej planecie jest nieodgadnięty. Całe dnie spędza w pobliskiej karczmie, pijąc do upadłego i użalając się nad beznadziejnością swojego losu. Jako świątynny skryba ma ogromną wiedzę o świecie, aczkolwiek jedynie z książek, ponieważ nie doświadczył w życiu niczego ekscytującego. Do czasu. Gdy pewnego dnia w pubie pojawia się młodociany, odziany w skórę, odważny, a może głupi młokos, który dumnie nazywa siebie rycerzem, egzystencja Zaana zmienia się diametralnie. Razem z Siriusem, bo tak rycerzyna ma na imię, podejmuje trudną i ryzykowną grę, w której stawką będzie ich życie. 
Czarownik o imieniu Meredith podróżuje od wioski do wioski, udzielając rad miejscowym. Jego spokojne wojaże okraszone rozmyślaniami i samotnością przerywa wizyta pewnej ważnej osobistości. Meredith dostaje nietypowe i bardzo trudne zadanie, decydujące o losach całej ludzkości. Czy mu sprosta? 
Przyznam szczerze, iż miałam obawy przed sięgnięciem po trylogię Ziemiańskiego. Osławiona seria o Achai, której grzbiety widywałam w każdej z odwiedzanych bibliotek. Już od dawna miałam przeczytać chociaż tom pierwszy, ale... Co, jeśli mi się nie spodoba? Czy po raz kolejny zrażę się do polskiej fantastyki? Na szczęście te dylematy były zupełnie niesłuszne. Już od pierwszych stron ,,Achaja" mnie skutecznie wciągnęła i przekonała. Miałam ochotę jedynie czytać i czytać, a to, w moim mniemaniu, świadczy bardzo dobrze o książce. Jestem pewna, iż lektura zajęłaby mi dużo mniej czasu, gdybym takowym dysponowała. 
,,Achaja" nie jest trudną lekturą pod względem językowym - wręcz przeciwnie, Ziemiański operuje prostym i klarownym językiem, a zgrabnie wplecione archaizmy są łatwe do zrozumienia - kontekstowo bez problemu można domyśleć się, co znaczą. Utwór jest po brzegi wypełniony wulgaryzmami (naszymi współczesnymi), co jednym może się nie spodobać, a innym - wprost przeciwnie. Ja, jeżeli chodzi o tę kwestię, mam mieszane uczucia - uważam, iż Ziemiański przedobrzył, obyłoby się bez tylu przykładów łaciny podwórkowej, ale jestem wyrozumiała i nigdy ten element językowy nie kuł mnie w oczy aż tak bardzo. 
Niewątpliwym plusem w powieści Ziemiańskiego są bohaterowie. Zawsze, gdy w książce spodoba mi się kreacja postaci, to znaczy ich urozmaicenie oraz niewyidealizowanie, piszę o tym w recenzji. Tak jest i tym razem - ani Achaja, ani czarownik Meredith, ani też Zaan czy Sirius nie byli doskonali, mieli swoje wady i zalety. Bardzo sobie to cenię w literaturze - denerwuje mnie bowiem, gdy dana postać jest idealna, perfekcyjna, albo gdy charakter jest zupełnie zły i zdemoralizowany. 
Fabuła, stworzona z trzech wątków, jest porywająca i obfita w nagłe zwroty akcji. Zwłaszcza historia Achai, która chyba najbardziej przypadła mi do gustu, aż tętniła wydarzeniami następującymi po sobie, z których duża część była bardzo brutalna. Andrzej Ziemiański zastosował sprytny ruch podczas tworzenia książki - owe wątki były opisywane przemiennie, co sprawia, że czytelnikowi lektura się nie nudzi. Każdy z nich, mimo prostoty, symbolizuje coś innego, przedstawione metaforycznie. Dzieje Zaana i Siriusa mówią o sprycie ludzkim, a także o znaczeniu kłamstwa w świecie, które za każdym razem wyjdzie na jaw. Historia Mereditha jest bardzo refleksyjna i filozoficzna, natomiast wątek o Achai pokazuje nam, że aby coś mieć, trzeba o to walczyć; duży nacisk autor dał tu na taką cechę, jaką jest wytrzymałość i odwaga. 
Ponadto postacie Hekke i Krótkiego, czyli ludzi, których poznała na swej drodze Achaja, oraz ich nauki, urzekły mnie. Dawno nie spotkałam się z tak szczegółowym opisem tego, jak powinno się walczyć. 
Jest dużo innych rzeczy, które podobały mi się w pierwszym tomie tej trylogii. Mogłabym je wymieniać, ale mogę również zachęcić Was do zapoznania się z ,,Achają". Ja już wypożyczyłam tom drugi i w najbliższym czasie zamierzam go przeczytać. 


* Nagroda Sfinks - przyznawana od 1995 roku nagroda czytelników kwartalnika ,,SFinks" oraz klientów księgarni ,,Verbum 2" (obecnie solarisnet.pl) za twórczość literacką w dziedzinie fantastyki naukowej. (źródło: wikipedia.pl)
** Nagroda Nautilus - coroczny plebiscyt czytelników na najlepszy polski fantastyczny utwór literacki wydany w danym roku. Została ona stworzona w 2004 przez Roberta J. Szmidta, redaktora naczelnego czasopisma "Science Fiction". (źródło: wikipedia.pl)