środa, 18 lipca 2012


Wydawnictwo: MAG 2008
Język oryginału: angielski 
Tytuł oryginału: ,,Island of the Sequined Love Nun"
Przekład: Jacek Drewnowski 
Liczba stron: 540 


Christopher Moore to autor, któremu czytelnikom mojego bloga nie muszę przedstawiać. Jest on bowiem jednym z moich ulubionych pisarzy – tych mających bardzo specyficzne, acz genialne poczucie humoru, tuż obok Terry’ego Pratchetta i Kurta Vonneguta. Przejdźmy więc od razu do rzeczy.
Tucker Case to pilot. Konkretniej – pilot, który pewnej nocy rozbija się charakterystycznym, różowym samolotem swojej szefowej, będąc pod wpływem alkoholu z rządną wrażeń prostytutką. Po tym incydencie stoi w swoim kraju na przegranej pozycji – odebrano mu licencję na latanie i staje się owiany złą sławą.  Musi uciec z państwa, a z pomocą przychodzi pewien doktor misjonarz, dla którego Case zaczyna prowadzić samolot dla pewnego misjonarza i doktora na wyspie Alualu. Okazuje się, że wszystko jest jednak zdecydowanie bardziej skomplikowane, niż by się mogło wydawać.
Wkraczając do tego groteskowego świata poznacie mężczyznę – kobietę w roli nawigatora, gadającego Roberto, który jest nietoperzem, seksowną Kapłankę Nieba i jej męża oraz wiele innych, ciekawych i zabawnych postaci.

A czy warto?
Otóż sama nie wiem. Mimo tego, że nie potrafię być w stosunku do Christophera Moore’a w pełni obiektywna z powodu oczywistej słabości do niego, książka ,,Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości” jest mocno przeciętną pozycją. Oczywiście – humor został zachowany, interesujące postacie również, co więc jest nie tak?
Przede wszystkim książka bardzo często była najzwyczajniej w świecie nudna i chwilami nie mogłam powstrzymać się od odliczania, ile stron zostało do końca. Rzecz jasna, zdarzały się interesujące, porywające momenty, aczkolwiek było ich znacznie mniej niż tych nużących. Christophera Moore’a zdecydowanie stać na coś więcej.
Ponadto fabuła - fatalna, jak nigdy dotąd u Moore'a. Może komuś innemu przypadnie do gustu, ale ja wiem, że to zupełnie nie moja bajka. Stworzenie i opisanie akcji w tej książce przypomina mi bardzo powolne rozwijanie nitki, a potem nagłe urwanie jej w połowie. Nie wszystko zostało wyjaśnione, ale tak naprawdę nie jestem na tyle zainteresowana, żeby główkować i domyślać się, jak to się wszystko potoczyło. 
Tucker Case to postać bardzo sympatyczna. To ,,frajer w ciele fajnego faceta”, jak sam się określał. Miał tendencję do irracjonalnych zachowań, przez co jest jeszcze zabawniejszy. Sarapul ludożerca i mężczyzna-kobieta Kimi – to również bohaterzy śmieszni, uroczy. Nie da się ich nie lubić.
Niestety ,,Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości" nie porwała mnie, nie rzuciła mnie na kolana. Wręcz przeciwnie - miałam wrażenie, że cały czas stoję w miejscu. Nie zrażam się jednak do autora i wierzę, iż podczas pisania tej powieści miał po prostu gorsze dni. 
Nie zaczynajcie tą książką znajomości z Christopherem Moore'm - nie chcę, żebyście przestali lubić tego znakomitego pisarza. 

Aha, jeszcze chciałabym się pochwalić, że wczoraj kupiłam sobie dwie kolejne książki w języku angielskim - ,,Orlando" Virginii Wolf i ,,The Junk Yard: Voices From an Irish Prison" Marshy Hunt (o, tutaj kilka informacji). Jestem przeszczęśliwa! :)
  

4 komentarze:

  1. Czytałam do tej pory jedną książkę tego autora i choć humor był fajny, raczej nie zachęcił mnie do sięgnięcia po kolejne... Twoja recenzja także potwierdza moją teorię. Btw, tytuły książek to Moore ma intrygujące :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozumiem, w jaki sposób moja recenzja potwierdza tę teorię :) Przecież wyraźnie napisałam, że Moore to dla mnie mistrz, i że polecam wszystkim jego książki, a ta jest najprawdopodobniej wyjątkiem.

      Tak, to prawda, są bardzo ciekawe :))

      Usuń
  2. Mnie "Wyspa..." bardzo się podobała. Co prawda nie pobiła zabójczych "Krwiopijców", ale pomysły i w tej były świetne. Lubię humor Moore'a, ale nie zawsze mam na niego ochotę - zależy od nastroju. ;)))
    Na pewno jest mistrzem w swoim gatunku - to prawda.

    OdpowiedzUsuń