poniedziałek, 17 lutego 2014

Lucinda Rosenfeld:,,Cieszę się twoim szczęściem"


 Wydawnictwo: Prozami 2010
 Język oryginału: angielski
 Tytuł oryginału: 'I'm so happy for you'
 Przekład: Edyta Stępkowska
 Liczba stron: 295

Kiedy nasz najlepszy przyjaciel osiąga coś przed nami, zazwyczaj, nawet wbrew sobie, próbujemy mu dorównać, dogonić go, a przy tym wyciszyć cichy głosik zazdrości w swoim umyśle, który usiłuje zmusić nas do rozpoczęcia niezdrowej rywalizacji. Zamiast powiedzieć: cholera, stary, tak strasznie ci zazdroszczę, że przez moją zawistną naturę życzę ci wszystkiego najgorszego, żeby wszystko ci się nagle spieprzyło, z naszych ust padają tak banalne, oklepane słowa - cieszę się razem z tobą! Mam nadzieję, że do końca życia wszystko będzie ci się układać. Nikt nawet nie próbuje uwierzyć w prawdziwość tych zdań. One po prostu istnieją, używa się ich, bo wypada, z grzeczności. Po co? 

Wendy to kobieta z kategorii plus trzydzieści, która rozpaczliwie stara się o dziecko - a przechodzi to w taka obsesję, że uprawia seks ze swoim małżonkiem tylko wtedy, gdy prawdopodobieństwo zajścia w ciążę jest największe. Niestety, bezowocnie. W dodatku lada chwila będzie eksmitowana z mieszkania. Nie to jest jednak najbardziej irytujące, o nie. Apogeum jej zdenerwowania stanowi Daphne - jej najlepsza przyjaciółka od niepamiętnych czasów, której z dnia na dzień wszystko zaczyna się układać - poznaje bogatego i przystojnego mężczyznę, przyszłego męża i ojca jej dziecka. Wendy, z natury zawistna, uważa, iż to szczyt niesprawiedliwości i nie zamierza tego tak zostawić. 

Po Cieszę się twoim szczęściem sięgnęłam, ponieważ miałam nadzieję, że dzięki lekkiej i przyjemnej książce zwalczę małą blokadę czytelniczką. Niestety, plan nie do końca wypalił - chwilami lektura recenzowanej powieści bardziej mnie denerwowała, niż wciągała i sprawiała radość. Na szczęście przez prosty język czytało się szybko.

To, co jest najbardziej irytujące w Cieszę się twoim szczęściem, to główna bohaterka - głupia jak but. Nie dość, że to zawistna zazdrośnica, skąpa egoistka i plotkara, to jeszcze osoba, która uważa, że wszystko jej się należy. Jej desperackie próby zajścia w ciążę były żałosne, zważywszy na fakt, że nie liczyła się z nikim, zwłaszcza z własnym mężem, którego traktowała jak maszynę, która jest potrzebna do zapłodnienia. Nic więcej. A przyjaciółki? Cóż, jeżeli grupkę kobiet, z którymi spotyka się raz na jakiś czas tylko po to, żeby obsmarować jedną z nich, nazywamy przyjaźnią, to nie mam więcej pytań. 

Autorce udało się w interesujący sposób przedstawić zasady, na podstawie których działa formułka cieszę się twoim szczęściem. Dzięki nieco przerysowanej fabule nawet najmniej wnikliwy czytelnik dostrzeże bez  problemu, jak funkcjonuje przyjaźń, nawet ta najbardziej prawdziwa - w pewnym momencie dochodzi do sytuacji, w których chcąc nie chcąc ze sobą rywalizujemy, niekoniecznie świadomie. I nawet jeśli recenzowana powieść nie należy do najambitniejszych, w ramach ciekawostki warto po nią sięgnąć. 

3 komentarze:

  1. Przerysowanej, być może - ogólnie rzecz biorąc - i tak, choć nie wątpię, że takie osoby naprawdę istnieją :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Przerysowana, ale lekka i w takich książkach też jest urok :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Kocham Nowy Jork" też jest lekko przerysowana, ale za to wciąga i sprawia, że mimo irytacji zachowaniem i przemyśleniami bohaterów wciąż czytamy, gdyż jest to bardzo przyjemna odskocznia od prawdziwych problemów.

    Ciekawa opinia, w sumie jestem zainteresowana pozycją. Okładka jest dość urocza i kontrastuje z tytułem :) Sięgnę w wolnej chwili.

    OdpowiedzUsuń